sobota, 6 sierpnia 2011

Władczyni dziczy, czyli sesyjne przemyślenia Animy vol 2

Ciche i miarodajne kapanie było jedynym dźwiękiem prócz urywanych oddechów jakie można było usłyszeć w podziemnej świątyni. W sali cuchnęło zgnilizną, niemytymi ciałami, spalenizną i śmiercią. Tego ostatniego zapachu nie dało się pomylić z niczym innym. Samo pomieszczenie nie było ani specjalnie duże, ani przesadnie wysokie. Kamienne ściany pokryte glonami i liszajem i popękana posadzka  zalana kilkoma centymetrami brudnej brązowo-zielonej wody sprawiały odpychające wrażenie. Umeblowanie tego dziwnego miejsca stanowiły rzędy ław ze zbutwiałego drewna, kilku martwych troglodytów i ołtarz wraz z pobliską sadzawką. Jedyną rzeczą, na którą tak naprawdę warto było zwrócić uwagę.
W zupełnej ciszy, niczym kolejne martwe figury,  w pomieszczeniu znajdowały się trzy osoby. Gdyby nie oddychali, można by wziąć ich za kolejnych  poległych w walce, która niedawno się tu zakończyła. Najbliżej grubych, okutych stalą drzwi siedział, a właściwie półleżał młody mężczyzna. Jego osmaloną twarz z resztkami brody wykrzywiał grymas bólu, gdy przyciskał dłoń do rany na brzuchu. Kilka metrów dalej na jednym z niezniszczonych siedzisk opierał się wojownik o wydatnej szczęce, w jedej z rąk dzierżył topór, a u jego stóp leżał obity srebrem róg z kości słoniowej. Mężczyzna dyszał ciężko nie zwracając uwagi na krew zalewającą mu twarz, całe jego ciało było potwornie okaleczone i chyba tylko siłą swej woli trzymał się na nogach. Trzecią postacią była kobieta. Siedziała na postumencie opierając się plecami o ołtarz. Zakrwawiony miecz trzymała na kolanach i z trudem łapała dech. Kilka krwawych szram zdobiło jej jasną twarz, a prawy rękaw tuniki był przesiąknięty krwią. Włosy mokre od potu lepiły jej się do czoła; w końcu, po kilku chwilach jakby walcząc sama ze sobą, otworzyła zielone oczy. Przy pierwszej próbie wstania czarna mgła zasnuła jej wzrok i opadła na kolana. Z tej, niegodnej dla wojownika pozycji, opierając się na swym mieczu i zrzucając z lewej ręki tarczę z trudem podniosła się na nogi. Dla pewności jeszcze, jakby nie ufając swemu ciału podtrzymała się ołtarza  rozejrzała się dokoła.

                                                                           ***
   
    Anima szybkim spojrzeniem obrzuciła salę. Nie było by to możliwe gdyby nie słoneczny pręcik leżący na środku pomieszczenia. W sali oprócz niego i dziwnego blasku bijącego od sadzawki nie było żadnego innego źródła światła. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy były martwe ciała wrogów zaścielające ziemię. Przez chwile poczuła nieodpartą chęć by mimo odniesionych ran ruszyć w pogoń za kapłanem i jego pomagierami, którzy zdążyli zbiec. W mgnieniu oka powściągnęła jednak swą kapryśną naturę i skierowała  wzrok na dwójkę kompanów. Ork wyglądał na półżywego i nie odezwał się do niej słowem, mimo że zauważył jej pobieżne oględziny. Alaryk natomiast, leżał pod drzwiami zwracając uwagę tylko na ten swój sznur z maskami i mamrocząc coś pod nosem. Teraz przynajmniej wiedziała dlaczego to robi. Nie mogła uwierzyć, że był on na tyle głupi, by nie podzielić się z nimi wiedzą, iż posiada zdolności kapłańskie. Gniew zawrzał w niej mocniej, gdy pomyślała jak bardzo mogło to zmienić przebieg walki...Jednak teraz było coś ważniejszego do zrobienia,  zastanowi się nad tym później, kiedy będzie miała wolną chwilę, a Alaryk będzie mógł odpowiadać na pytania.
Wyrwawszy się z zamyślenia dziewczyna zrobiła krok w kierunku Thudara by zaproponować mu pomoc i w tym samym momencie zawadziła nogą o worki leżące pod ołtarzem. Przysięgłaby, że w jednym z nich zobaczyła niebieski poblask. Nie zastanawiając się wiele kucnęła i sztyletem rozprawiwszy się z krępującym worek sznurem, rozsypała zawartość sakwy na podłogę. Oczy jej zajaśniały blaskiem, gdy potwierdziła swe przypuszczenia. Wśród wyspanych przedmiotów znalazła się jej magiczna pochodnia, więc z  werwą zabrała się do otwierania kolejnych sakw. Nie zwracając póki co większej uwagi na wyciągane rzeczy kładła je, jedne obok drugich, szukając czegoś konkretnego. A gdy jej ręka natrafiła na upragnioną fiolkę z zielono-błękitnym płynem tryumfalny uśmiech wykwitł na jej twarzy. Ślizgając się odrobinę po mokrych stopniach okalających ołtarz, ostrożnie podeszła do siedzącego na ławie wojownika i wyciągnęła buteleczkę w jego stronę.
-Wypij to.
Półokr spojrzał na nią zaskakująco przytomnym spojrzeniem i pokręcił głową. Z bliska dziewczyna mogła się przyjrzeć jak bardzo wojownik ucierpiał w walce. Jego ciało było pokiereszowane, kilka dość głębokich ran nadal obficie krwawiło, a rana na głowie na pewno pozostawi wielką bliznę, i żadna mikstura lecząca nic na to nie poradzi.
-Khe khe, nie. Dam radę, zachowaj ją dla siebie- opowiedział Thudar krzywiąc się z wysiłku.
Barbarzynka zmarszczyła brwi. Widziała dobrze na początku walki jakie ciosy przyjął na siebie wojownik, wiedziała, że gdyby ona bądź kapłan staliby się ich celem, pewnie teraz leżeliby martwi. Była pełna podziwu dla nieustraszonego towarzysza, jednak wszyscy, nawet on mają swoją wytrzymałość. Widziała, że Thudar cierpi i choć normalnie by tak nie postąpiła, ponowiła propozycję.
-Mam ich jeszcze trzy. Odnalazłam swoje rzeczy. Potraktuj to jak zwrot tej, którą dałeś mi przed tą potyczką. Pomogła mi ona przetrwać najgorsze - powiedziała spokojnym tonem czując coraz bardziej pulsujący ból w ramieniu - Ja też nie lubię ich smaku - dodała siląc się na dowcip.
Czy to skrzywienie twarzy spowodowane dokuczliwą raną, czy niezachwiana pewność w jej glosie, sprawiły,  że ork nie wahał się więcej. Wziął z jej ręki flakonik, w powietrzu dało się usłyszeć świst wylatującego z butelki korka i zaraz później dźwięk wypijanej mikstury.
Anima chciała to samo zaproponować drugiemu z towarzyszy, ale widząc, że się modli postanowiła mu nie przeszkadzać. Powoli wiec, wlekąc nogę za nogą, ruszyła w kierunku ołtarza.
W zasadzie sama nie wiedziała, dlaczego czuła się tak parszywie. Brała udział w wystarczającej ilości bitew i miała dobrą kondycję, aby móc rozpoznać, iż zmęczenie ogarniające ją teraz nie było normalnym efektem. To mogło oznaczać tylko jedno, dziedzictwo jej krwi się odezwało.
W wiosce, w której mieszkała zanim wyruszyła w świat, było kilku wojowników, którzy przekroczywszy pewne granice gniewu bądź bólu, a najczęściej ich obu,  potrafili na jakiś czas stać się jeszcze bardziej silni, wytrzymali, i czuć jeszcze większą wściekłość by móc poradzić sobie z wrogiem. To chyba sama natura wyposażyła mieszkańców jej krainy w tę umiejętność by mogli tyle pokoleń poradzić sobie w tak surowych i niebezpiecznych warunkach. Jednym z tych wojowników był jej ojciec. Dziewczyna niejednokrotnie widziała jak ten mierząc się z północnymi bestiami dokonywał czynów prawie niemożliwych.  Co prawda nie dało się wtedy odwołać do jego miłosierdzia, ani nawet rozsądku-nie żeby w ogóle była taka możliwość-, ale stan ten nie trwał długo i później wszystko wracało do normy. Teraz najwidoczniej jej samej ta zdolność przypada w udziale. Pamiętała dobrze, że gdy ten podły plugawiec zbliżył się do niej ze swoją magiczną  bronią czuła gniew. Gdy trafił ją po raz pierwszy i jego oręż uderzył w jej ciało niemalże rozrywając zbroję poczuła wściekłość...I strach. Strach, że skończy zabita przez taką pokrakę, daleko od domu, a być może jej nie zabiją tylko zmienią w sobie podobnych. Wtedy czerwona mgła przysłoniła jej oczy, nieświadomie zacisnęła mocniej palce na swoim mieczu i zwierzęcy ryk wyrwał się jej z trzewi. Ostatkiem zmysłów ogarnęła jeszcze jak akolici odsunęli się od niej, a ona sama stanęła do walki z kapłanem. Potem...Potem większość jej wspomnień zasnuwa czerwona mgła. Pamięta, że kilka razy jej mieczowi udało się dosięgnąć kapłana, co dziwne pamięta też, że sama została raniona, ale nie czuła wtedy bólu. Jedyne na czym jej zależało to znalezienie ostrzem jego plugawego, czarne serca i wyrwanie mu go z piersi.
Co innego niż teraz- pomyślała łapiąc się za prawy, wyraźnie bolący bark.
Wiedziałam same korzyści wynikające z posiadanie tej mocy...Teraz czuję jej wady- monologowała dalej posuwając się w stronę sadzawki, czując że jej nogi są wykonane jakby z brył lodu- Muszę uważać, aby nikt nie dopadł mnie po tym szale. Teraz nawet wioskowe dziecko byłoby mnie w stanie przewrócić!- dodała z przekorą pod nosem.-W takim stanie po walce staje się łatwym łupem dla wrogów...
Mozolnie wspinają się na schodki obrzuciła spojrzeniem kamienna stellę, która stanowiła cześć ołtarza. Na środku płyty wyrzeźbiony był otwór, w którym spoczywał srebrzysty kamień wielkości pięści. Zbliżywszy się dalej zauważyła, że to chyba jakiś  kryształ, o nieregularnej budowie, trochę przypominającej kształt łzy. Kamień mienił się to na srebrno, to zaraz na rubinową czerwień. Był piękny w swej doskonałości. Już wyciągała rękę by go chwycić, gdy w ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Nie pamiętała dlaczego, ale była pewna że nie powinna ruszać tej dziwnej rzeczy. Cofnęła wiec dłoń i na powrót znalazła się przy rzeczach. Wcześniej była tak pochłonięta oglądaniem klejnotu, że nie zauważyła nawet, iż ork stoi krok za nią.
-Jest tam moja księga?- wychrypiał mocniejszym już głosem. Nie wyglądał dobrze, ale przynajmniej stał pewniej na nogach niż ona. Wyraźnie widziała w jego oczach zniecierpliwienie.
-Tak – odpowiedziała schylając się po czerwony dziennik leżący u jej stop-Proszę.
Thudar z uśmiechem, pierwszym który u niego widziała, wyrwał jej z rąk dziennik i usadowiwszy się na ostatnim stopniu wyjął spod koszuli swój medalion. Mrucząc coś do siebie włożył ozdobę w specjalnie dla niej przeznaczone miejsce w księdze. Anima nie chcąc przeszkadzać mu w czytaniu, ostrożnie stąpając by nie podeptać rzeczy wyjętych z worków, zbliżyła się do sadzawki. W tle słyszała gdzieś z drugiego końca sali odgłosy świadczące o tym, że kapłan postanowił wreszcie się podnieść.
Przyświecając sobie pochodnią z ciekawością przyjrzała się wodzie i ze zdumieniem odkryła,  że jest ona pełna rożnych dziwacznych kształtów. Zbliżyła twarz i wydala okrzyk zdumienia. Cala dno sadzawki pokrywały rozmaite przedmioty począwszy od pojedynczych sztuk oręża, skończywszy na odzieniu i biżuterii. Gdy już otrząsnęła się, zwróciła uwagę na wodę. Cala świątynia wydawała się być plugawa, skażona, po prostu brudna, woda w sadzawce natomiast krystalicznie czysta nie była , ale mimo zielonkawego zabarwienia dało się zobaczyć w niej pływające w środku rzeczy. Na pewno nie przypominała szlamu pokrywającego posadzkę. Czy było to tylko złudzenie, czy po prostu dostała w głowę za mocno w czasie walki, a może magia tego miejsca tak na nią wpływała...Przez chwilę dziewczynie wydawało się, że zobaczyła w zbiorniku odbicie dwojga wielkich oczu, z łuską zamiast skory wokół nich, wpatrujących się w nią badawczo. Wrażenie trwało tylko chwile, ale barbarzynka już zbliżyła rękę by dotknąć tafli sadzawki.
Nagle poczuła ciężki uścisk na ramieniu. Nim jakoś zareagowała usłyszała spokojny głos.
-Nie robiłbym tego na twoim miejscu. Przynajmniej nie nieświadomie –powiedział za jej plecami Thudar- według dziennika mojego ojca woda w tej sadzawce jest magiczna...i –tu paskudnie wyszczerzył zęby- powoduje różne efekty gdyby jej dotknąć, czy co grosza się napić. 
Kobieta cofnęła dłoń z wyraźnym wahaniem. Te stwory używały jej chyba by przyśpieszyć swą przemianę-dodał półork –Jednak, można także wiele zyskać, ja tam zaryzykuję -stwierdził wkładając całą rękę w wodę.
Oprócz zafalowania i lekkiego zmącenia wody nic się nie stało.Anima przypatrywała się kompanowi, ale ten z pluśnięciem wyciągnął rękę , przyjrzał się jej jakby chcąc zobaczyć, czy nie wyrosły na niej macki, pokiwał głową, odwrócił się i poszedł przeszukiwać  troglodytów mrucząc coś pod nosem.
W tym czasie kapłan zajął się obszukiwaniem dalszej części pomieszczenia.
Anima spojrzała w uspokajającą się już ciecz. Nie jest głupia...Nie zaryzykuje, przemiany w bestie dla kilku mrzonek, czy dawno zbutwiałych i przegniłych przedmiotów. Spokojnie podeszła do swych toreb i wyciągnąwszy zwój pergaminu oraz kawałek węgla poczęła rysować dziwny kamień, który tak mocno przykuł jej uwagę. W czasie swego zajęcia przysłuchiwała się cichym przekleństwom orka, gdy raz po raz zawodził się obszukując ciała padłych przeciwników.
Chwilę później podnosząc wzrok dziewczyna zauważyła kapłana wyłaniającego się z ciemności ściskającego w ręce dziwną tarczę, jego mina cała była naznaczona wyrazem obrzydzenia. Bez brody wydawał się być młodszy niż początkowo sądziła. Alaryk z niechęcią zbliżył się do orka i pokazał mu zdobycz. -To chyba twoje – powiedział zmęczonym głosem oddając orkowi obciągniętą ludzką skóra tarczę.
Ten tylko pokiwał głowa i kładąc swą własność na ziemię nie przerywał poszukiwań.
Anima po chwili skończyła szkic, zapakowała go dokładnie do swojej torby i spojrzała na łupy leżące przed nią. Jakiś oręż, zbroja, tarcza, kilka szat, świece, biżuteria, strzała, i perła. Niewiele tego było. Postanowiła zostawić wszystko, by mogli na to spojrzeć jej także jej kompani. Odsunęła się robiąc mężczyznom miejsce, a sama znów podeszła do sadzawki. Patrząc w jej toń zastanawiała się co robić dalej. Nie dopełniła danej sobie przysięgi, nie zabiła kapłana i nie pomściła Salomona. Mogła oczywiście od razu ruszyć na smoka i dać się unicestwić, ale to nie wydawało się dobrym rozwiązaniem...
Spojrzała jeszcze raz na sadzawkę. Thudar mówił, że dziwne rzeczy się dzieją gdyby zamoczyć się w tym miejscu. Może to będzie odkupienie...Oddanie w ręce bogów swego losu. I nie zastanawiając się wiele, bojąc się, że opuści ją odwaga dziewczyna zrzuciła płaszcz, odrzuciła miecz i wskoczyła do wody...


* * *
Gdy tylko zanurzyła głowę ogarnęła ją przez chwilę błoga cisza. Sadzawka na pierwszy rzut oka nie była głęboka, ale teraz wydawała się dziewczynie rozległa niczym morze. Bijący delikatny blask od przedmiotów oświetlał jej dno. Zimna woda przyjemnie chłodziła poranione ciało. Przez chwilę wszystko wydawało się bardzo spokojne, zawieszone w czasie, idealne. Wtem coś się zmieniło. Anima poczuła szarpnięcie, ale nie w górę czego mogłaby się spodziewać po swoich towarzyszach, lecz w dół. Jakaś siła wciągała ja głęboko pod wodę!
Dziewczyna szarpnęła głową i zobaczyła pokrytą łuską, pazurzastą dłoń zaciśniętą na jej pasku. Przez chwilę szamotała się bezładnie, woda ze spokojnej zieleni zmieniła kolor na rdzawoczerwony. Już nie była kojąco zimna, z chwili na chwile stawała się coraz bardziej ciepła. Artefakty leżące na dnie zdawały się przemieszczać wirującym ruchem, przed oczami przewijały jej się także obrazy to jej domu, to dziwnych rytuałów troglodytów, jakieś dźwięki walczyły o miejsce w jej głowie. Syczące odgłosy raniły wnętrze czaszki. Gdyby miała możliwość zatkałaby uszy, czuła się coraz bardziej wyczerpana...Może tak ma być? Może to jej przeznaczenie umrzeć w tym plugawym miejscu? Zamiast pochówku w lodowej jaskini, stanie się kolejnym mglistym kształtem uwięzionym pod powierzchnią tego minijeziora. Może tak ma wyglądać jej odkupienie... Sama oddała Bogom swój los, więc go zaakceptuje. W tej chwili gdy podjęła tę decyzję przymknęła oczy i wypuściła powietrze, woda natychmiast zaczęła się wdzierać do jej gardła, zalewając płuca. Przestała walczyć poddając się chwytającym ją dłoniom. Coś trąciło ją boleśnie w nogę, a mgnienie oka później poczuła szarpnięcie za włosy. Dno sadzawki oddalało się w spowolnionym tempie, pazurzaste szpony próbowały ją chwycić, ale była już poza ich zasięgiem ciągnięta w lodowo-niebieskie światło. Spodziewała się ujrzeć Wieczną Krainę, lecz zamiast tego została brutalnie wyciągnięta na powierzchnię. Kontakt z powietrzem sprawił, że płuca zapaliły ją żywym ogniem i od razu przewracając się na posadzkę zaniosła się kaszlem. Alaryk i Thudar patrzyli na nią ze zdumieniem, gdy wykaszliwała ogromne ilości sadzawkowej wody.
-Nie przypuszczałem, że to powiem, aleś szalona!- powiedział kapłan patrząc na nią nieufnie-   Na przodków! W dodatku pewnie nie umiesz  pływać. Byłaś pod wodą ledwo chwilę, a prawie utonęłaś. Młody człowiek pokręcił ze zdumieniem głową.
-Masz szczęście, że Thudar zauważył, że coś się dzieje i wyciągnął cię za włosy, ja za nic na świecie nie włożyłbym ręki do tego plugastwa, i jak w dodatku można się topić w tak płytkiej wodzie. Pamiętam, co prawda, że mój przodek raz...
Anima przestała zupełnie słuchać towarzysza. Odrywając dłoń od ust spostrzegła, że rysują się na jej skórze dziwne srebrne linie. Ogarnęły najpierw dłoń, a później całą rękę. Wytężyła szczypiące oczy...Tak, linie pokrywały coraz ciaśniej jej kończynę tworząc jakby wzory...Łusek?
Nie dane jej było się zastanowić, gdyż przed twarzą zobaczyła wyciągniętą dłoń orka.
-Nie wiem ,czy tak bardzo potrzebowałaś kąpieli, że nie mogłaś poczekać- powiedział – czy chciałaś znaleźć na dnie lampę dżina- zażartował- ale może wstań i przyjrzyjmy się tym łupom. Człek znalazł skrytkę w ołtarzu, a w niej kielich.
Anima przyjęła wyciągniętą dłoń, podnosząc się z plaśnięciem z ziemi. Thudar obserwował ją uważnie, po chwili uspokojony podszedł do łupów.
-Czymże jest ta lampa, o której mówiłeś?- zapytała po chwili.
Ork odwrócił głowę w jej stronę.
-Mój ojciec w dzienniku opisał raz jedną taką. Ponoć jeśli ją znajdziesz, możesz wypowiedzieć życzenie i musi się ono spełnić -zastanowiwszy się chwile dodał- Przydałaby nam się taka lampa. A ty musiałaś się zranić czymś w tej sadzawce, bo krwawi ci noga. Nuże, choć tu.
Anima ledwo zerknęła na ranę, zastanowiły ją raczej słowa orka. Jeśli miałaby tę lampę, życzyłaby sobie tylko jednego. Żeby Salomon wrócił do życia. Idąc w kierunku towarzyszy i pochylając się nad łupami, zerknęła jeszcze raz na swoją dłoń. Wyglądała już normalnie.          
             


      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz